Chata Jacoba

W głębi dżungli stała samotnie niewielka, drewniana chatka...

Kiedy zobaczył w oddali walącą się, drewnianą chatę, na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy. Wyłączył latarkę i wrzucił ją do torby, nie spuszczając rudery z oczu.
Nienawidził tu przychodzić, a już szczególnie nocą.
Stanął przed drzwiami i złapał wiszącą obok lampę olejną. Zapalił ją.
- Jacob? To ja, Benjamin... - wyszeptał. - Są pewne... Istotne sprawy, które chciałbym z tobą wyjaśnić... - ważył dokładnie każde wypowiadane słowo. Starał się mówić w miarę zwięźle i konkretnie.
- Wchodzę... - pchnął delikatnie drzwi, które otworzyły się ze skrzypnięciem...
Wnętrze chaty wyglądało na opuszczone od wielu lat. W wielu miejscach wisiały pajęczyny. Na środku izby stał stary, drewniany stół, a obok niego poruszające się, bujane krzesło.
- Zabraliśmy dziecko. - powiedział, wpatrując się w dal pomieszczenia. - Oddałem je w opiekę Anny, tak jak tego chciałeś. Jeśli chodzi o... - urwał w połowie. - Co? Oczywiście, że nie! On sam... - znowu przerwał. - Wiem o tym, Jacob! Podjąłem odpowiednie środki... - cisza. - To nie takie proste. Potrzeba czasu żeby... To nie tak, Jacob! Zamierzam...
Przez następne kilka minut stał w milczeniu, wlepiając wzrok w ruszające się krzesło.
- Tak, rozumiem... - rzekł nerwowo. - Nie wiem tylko po co ... Jak sobie życzysz, Jacob.
Odwrócił się i wyszedł z chaty. Zgasił lampę i zawiesił ją z powrotem na wystającym, przerdzewiałym haku. Wyruszył w drogę powrotną do baraków.